wtorek, 1 marca 2011 0 komentarze

Na szybko. I krwawo.

Z reguły, zanim napiszę notkę, mija sporo czasu na zebranie się do kupy i wybór tematu.
Teraz piszę pod wpływem impulsu.
Dzień, jak co dzień, z tym że dziś był konkurs polonistyczny. Zbiórka w szkole o 10:45. Wstałem o 9.55. Szybko ubrałem się w to, co był pod ręką i wyszedłem z domu. W papierniczym na przeciwko kupiłem 2 długopisy, bo w domu nic nie było. Pojechałem z rodzicielem do dziadków. Trzeba było się wykąpać i ubrać w garniaka. O 10:25 byłem pod ich domem. Okazało się jednak, że in da haus nie było nikogo. Pojechali do sklepu. Dwadzieścia minut później, po wyjściu z pod prysznica, zorientowałem się, że nie ma mojego garnituru. Został w domu... Dzień, jak co dzień.

Ale ja nie o tym! Piszę, bo właśnie obejrzałem ostatni odcinek 4 sezonu Dextera. Wiem, że Wy go nie oglądacie, ale uwierzcie. Finały sezonów każdego serialu są spoko. Są pełne akcji, są wzruszające, niekiedy dostajemy odpowiedzi na różne pytania, a czasem po prostu same nowe pytania. W każdym razie finalne odcinki są super. Finalne odcinki Dextera (a łącznie z TYM, to widziałem już 4) są 3x lepsze od finalnych odcinków normalnych seriali. Ale ostatni odcinek 4 sezonu... Wyobraźcie sobie super-duper-najlepszy odcinek Waszego ulubionego serialu i pomnóżcie go razy zyliard... Hmm, szczerze mówiąc, takie porównanie jest gówno warte. Inaczej... Może i to bluźnierstwo, ale według mnie, emocje były nie mniejsze niż podczas zakończenia Incepcji. No może odrobinę, ale i tak OGROMNE.

Jestem ciekaw, jak ja jutro będę funkcjonował...
 
;